A Justynie Bartoszewicz, Markowi Tyndzie i towarzyszącemu im muzykowi Jakubowi Grzelachowskiemu udało się to, co zdecydowanie nie wyszło w filmowym oryginale: Antychryst objawił się.
Można by zażartować, że w poniedziałkowym czytaniu Adama Nalepy, reżysera wielokrotnie i błyskotliwie reinterpretującego w swoich przedstawieniach horrorowe konwencje (Czarownice z Salem i Nie-Boska komedia zrealizowane w Teatrze Wybrzeże, ale też olsztyński Kamień według Mayenburga w Teatrze Jaracza czy Gorzkie gody w Teatrze Muzycznym w Gdyni), czerń „żakowej” sceny wydawała się głębsza nić zazwyczaj. Ustawiony na jej tle ciężki, drewniany stół przywodził na myśl katafalk i chyba całkiem trafne to skojarzenie, bo w uruchomionym podczas godzinnego czytania świecie w różnych konfiguracjach układane były na nim ludzkie ciała: szykowane do dosłownego i/lub symbolicznego odejścia, żegnane na zawsze. Nie ma bowiem wątpliwości, że najważniejszym tematem wyreżyserowanego przez Nalepę teatralnego zdarzenia jest zagadnienie żałoby – rozumiane jako wieloetapowy, niejednorodny w swoim przebiegu proces. Doświadczająca go para głównych postaci – Ona (Justyna Bartoszewicz) i On (Marek Tynda) – przedstawiona zostaje nam w najbardziej dramatycznym momencie ich egzystencji. On, w całkowitym niemal bezruchu i pochylony nad plikiem notatek, wysłuchuje (przesłuchuje?) Ją (Justyna Bartoszewicz), rozedrganą, z trudem wypowiadającą słowa, o twarzy pokrzywionej bólem. Z wizualno-dźwiękowej, minimalistycznej, ale zarazem niebywale przejmującej oprawy czytania, którą przygotował Patryk Gacki, dowiadujemy się o ich wspólnym, potwornym doświadczeniu – pewnej zimowej nocy uprawiająca seks para nie usłyszała przebudzenia swojego kilkuletniego syna. Chłopiec otworzył okno i wypadł przed nie. Okoliczności śmierci Nicka przedstawia on sam, reprezentowany u Nalepy przez wygenerowany sztuczną inteligencją dziecięcy głos, który słyszymy z offu. „Niewinny”, a zarazem z upiorną precyzją relacjonujący całe zdarzenie i wszystko to, co po nim następuje.
W zatopionej w półmroku scenie postaci Adama Nalepy brną poprzez kolejne etapy żałoby. Od pierwszych fragmentów czytania czujemy, jakie strategie (po)radzenia sobie ze stratą każde z nich (intencjonalnie bądź nie) wybrało: On odciął uczucia i zamknął siebie w ochronnej bańce intelektualizacji i racjonalizacji, Ona – zatopiła się w magmie niekontrolowanych emocji. Każde z nich unieruchomione w swoim świecie, ale jednocześnie próbujące zdobyć kontrolę nad partnerem/partnerką. W tym kontekście całą sceniczna opowieść może jawić się dwojako: jako opowieść o nieumiejętności radzenia sobie ze skrajnym doświadczeniem, ale też jako, tak po prostu, obraz poszczególnych faz żałoby, na który to składają się gesty wściekłości, zaprzeczania, obwiniania się czy o(d)puszczania. Ta wielowarstwowość opowieści – co istotne, funkcjonująca w zgodnej, a wielokrotnie fascynującej synchroniczności – jest fundamentem opowieści wyreżyserowanej przez Nalepę. Dwójka ubranych w czarne, eleganckie stroje postaci może tu miotać się w mrocznej przestrzeni gnijącego lasu, ale równie dobrze ich zmagania można potraktować jako metaforyczny zapis terapeutycznego katharsis, które nigdy nie wyszło poza ściany lekarskiego gabinetu. Tę wielopoziomowość czy też mozaikowość opowieści Adam Nalepa i jego zespół modelują za pomocą prostych, ale zarazem pojemnych znaczeniowo gestów i znaków: drobnych, lecz znaczących rekwizytów, ruchu, nienachalnego, ale zagospodarowującego niepokojąco całą przestrzeń, świateł tnących scenę w chłodną poświatą. Z wyświetlanych w głębi sceny wizualizacji, „podstępnie” i pozornie porządkujących całą narrację, wyczytujemy dodatkowe sensy – jak te, emanujące z zapisanego rozmytą czcionką napisu „w domu”. Gęsta atmosfera, która otwiera tę dojmująco prostą, a jednocześnie porażająco skłóconą wewnętrznie i rozwijającą się w wachlarz możliwych interpretacji opowieść, gęstnie tu z każdą kolejną minutą, a w finale zatapia cały ten świat apokaliptyczną mieszanką ognia, dymu, mroku i nie-ludzkich kształtów.
Kim bądź czym jest zapisany w tytule sztuki „antychryst”? – to pytanie pulsowało na marginesach gęstej, świetnie poprowadzonej przez dr Katarzynę Kręglewską dyskusji z zespołem twórczym i widownią. Bo nie mamy wątpliwości, że w tej scenicznej adaptacji przepisanego pomysłu von Triera udało się reżyserowi dotknąć problemu zła w tym jego prymarnym, archetypicznym wymiarze, którego hasłem staje się anarchistyczne zaklęcie „Niech żyje chaos!”. Udało się też pokazać, jak wielokształtną może mieć ów problem ekwiwalencję i jak najważniejszy temat czytania – kwestia żałoby – łączy się doświadczaniem i (re)produkowaniem zła. A łączy się, wbrew pozorom, niezwykle intensywnie, co interesująco rozwinął podczas rozmowy Adam Nalepa. Równie wnoszące i naddające całej opowieści dodatkowych jeszcze sensów były uwagi aktorskiego duetu Bartoszewicz/Tynda, którzy ciekawie pogłębili swoistą labilność swoich postaci, pochylając się jednocześnie nad pułapkami i potencjałem tekstu samego w sobie.
Świetny, odbijających się długim echem w kuluarowych dyskusjach wieczór.
Anna Jazgarska
Na ostatnią w tym roku odsłonę PC Dramy zapraszamy 9 grudnia. Zaprezentujemy holenderską sztukę „Wywiad”, którą wyreżyseruje Anna Kociarz, aktorka Teatru Wybrzeże oraz wykładowczyni Studium Wokalno-Aktorskiego w Gdyni, która debiutowała jako reżyserka na PC Dramie czytaniem „Jesteśmy tymi, przed którymi ostrzegali nas rodzice” w 2022 roku. -
Więcej informacji o grudniowej PC Dramie TUTAJ
Bilety można kupić TUTAJ