Łukasz Rudziński ocenia jubileuszową PC Dramę

Weekend jubileuszowy (23 i 24 lutego) zainaugurowało czytanie na wskroś feministycznego tekstu Sibylle Berg „Misje piękna”, opatrzonego podtytułem „Motywy holoferneńskie”. Tych misji jest osiem. W każdej z nich bohaterką jest Judyta.
Dzień później historia zatoczyła koło. Piętnaście lat temu w Sali Suwnicowej Klubu Żak zorganizowano pierwsze czytanie performatywne cyklu PC Drama. Mało kto wtedy wiedział co to tak naprawdę jest. Pewny tego nie był również inaugurujący cykl czytań Waldemar Raźniak, który wystawił sztukę Iwana Wyrypajewa „Taniec Delhi”. Jubileuszowe poniedziałkowe czytanie PC Dramy ponownie wyreżyserował Waldemar Raźniak, znowu biorąc na warsztat tekst Iwana Wyrypajewa. Sztuka „Letnie osy kąsają nawet w listopadzie” napisana jest w typowy dla autora sposób z nutą szyderstwa, ale i wielkiego zrozumienia ludzkich słabości - pisze Łukasz Rudziński.

PC Drama. Misja Judyta

Weekend jubileuszowy  (23 i 24 lutego) zainaugurowało czytanie na wskroś feministycznego tekstu Sibylle Berg „Misje piękna”, opatrzonego podtytułem „Motywy holoferneńskie”. Tych misji jest osiem. W każdej z nich bohaterką jest Judyta, kobieta o innym statusie społecznym i sytuacji życiowej. Dzieli je wiek, życiowe doświadczenia, kolor skóry czy narodowość, łączy – wielka potrzeba życia na własnych warunkach, wbrew społecznym kanonom i – przede wszystkim – wbrew oczekiwaniom mężczyzn. Wszystko co męskie jest tu synonimem opresji, agresji i przemocy wobec kobiet

Naturalnym krokiem dla każdej z Judyt w sztuce Sibylle Berg jest działanie, które ma doprowadzić do przerwania łańcucha męskiej dominacji i kobiecego poniżania i upodlania rolą matki, żony, kochanki czy córki. Strategii wyzwolenia kobiet spod ucisku mężczyzn poznajemy kilka – od zamknięcia się przed światem w przestrzeni własnego pokoju, po samookaleczanie twarzy (skaryfikację), ale przede wszystkim przez uśmiercenie męskiego wroga – męża, syna lub ojca. Dorota Androsz reżyserując czytanie PC Dramy podąża za sugestią zawartą przez autorkę sztuki w konstrukcji postaci czy podtytule i sięga do Starego Testamentu, gdzie znajdziemy archetypiczną Judytę – młodą wdowę, gotową poświęcić się dla idei pokonania wojsk asyryjskich, które prowadziły oblężenie jej rodzinnego miasta Betulii, odcinając jej mieszkańców od wody i jedzenia. Starotestamentowa Judyta wykorzystując swoją urodę i wdzięk wkradła się w łaski dowódcy wojska agresora Holofernesa, aby po uczcie ściąg głowę pijanemu Holofernesowi jego własnym mieczem i w ten sposób złamać morale najeźdźców i ocalić mieszkańców miasta. Reżyserka rozpoczyna swoje czytanie właśnie fragmentami Księgi Judyty, które później wplecione zostają pomiędzy płomienne, pełne pasji, gniewu i wściekłości wobec mężczyzn monologi bohaterek Sibylle Berg. To więc, co u autorki sztuki znajduje się w domyśle, podczas PC Dramy stanowiło oś dramaturgiczną czytania, reinterpretując, a także łagodząc wymowę tekstu „Misji piękna”, dodając przy tym kolejne piętra metafizycznych odniesień.

Inscenizacyjnie jest bardzo skromnie: trzy krzesła, trzy mikrofony na statywie i trzy ubrane na czarno aktorki. Obok pełen elektroniki stolik grającej na żywo multiinstrumentalistki Mai Miro i dwa podświetlone punktowym światłem naczynia na wodę, której brakuje mieszkańców starotestamentowej Betulii. Treści biblijne czytane są przez aktorki na siedząco. Jednak poczas radykalnych monologów ze sztuki Berg każda wstaje, bierze mikrofon do ręki, a jej występ bardziej przypomina wtedy knajpiany stand up niż klasyczne czytanie. Nastrój i klimat przede wszystkim za pomocą oryginalnego instrumentu The Pipe (czyli dynamicznego procesora efektów i syntezatora sterowanego głosem, oddechem i ustami) znakomicie kreuje Maja Miro. Szczególnie efektownie brzmi modlitwa starotestamentowej Judyty szykującej się do swojej misji, zbudowana w całości na brzemieniu tego instrumentu. Pomimo zabiegów łagodzących wymowę tekstu Berg, zaskakuje bijący z  niego nienawiść do mężczyzn. Ich uśmiercanie często przeradza się w „Misjach piękna” w formę tortur (zadośćuczynienia za wyrządzone wcześniej krzywdy). Przemoc wobec kobiet nie zawsze jest doprecyzowana, jednak nie punkt wyjścia, a właśnie działanie kobiet jako reakcja na ucisk, dyskomfort czy cierpienie jest tu kluczowe. Dorota Androsz podczas rozmowy po czytaniu (poprowadzonej przez Weronikę Łucyk) podkreślała, że zależało jej na tym, aby żadna z zaprezentowanych Judyt nie była ofiarą, co udało się połowicznie, bo rzeczywiście każda z bohaterek nie jest bezradna. Żadna nie działa w afekcie – każda Judyta podejmuje świadomą decyzję o likwidacji mężczyzny, który nie musi być alkoholikiem czy damskim bokserem, może doprowadzać do szału nawet tak prozaicznymi czynnościami jak oblizywanie palców po posiłku. Nie musi być też partnerem bohaterki – bywa znienawidzonym ojcem lub równie znienawidzonym synem. Jednak dramatyczne opowieści Judyt w dużym stopniu różnią się od biblijnego archetypu – ich działanie jest reakcją na własną krzywdę, więc jest to reakcja obronna ofiary, która nie waha się dokonać zbrodni, aby wyzwolić się spod destrukcyjnego męskiego wpływu, nie zaś poświęcenie dla dobra społeczności.

 

Z niełatwymi i nieoczywistymi kreacjami kobiet dobrze radzą sobie Agata Woźnicka, Monika Chomicka-Szymaniak oraz Magdalena Smuk. Żadna z nich nie przełamuje postaci, ani nie dystansuje się do nich. Ponieważ każda Judyta ma jedynie swój monolog, właściwie nie ma tu przestrzeni na budowanie roli. Pozostaje wiarygodnie i konsekwentnie, na ile kontekst sztuki pozwala, poprowadzić opowieść Judyty w kierunku wyzwolenia spod władzy mężczyzn czy zrzucenia presji społecznych oczekiwań, co każdą z Judyt czyni kobietą spełnioną, nawet jeśli dokonuje się to poprzez drastyczną zbrodnię. I to każdej z aktorek udało. Zarówno wiek, jak i narodowość bohaterek nie mają dla reżyserki większego znaczenia. Ważniejszy jest uniwersalizm przekazu – polifoniczny obraz kobiety, która bierze ster życia w swoje ręce. Znaczący, symboliczny, wręcz poetycki jest moment, w którym po uśmierceniu Holofernesa Judyta powoli przelewa wodę z naczynia stojącego z boku sceny do przezroczystego naczynia umieszczonego centralnie przed widzami – pokonanie mężczyzny przynosi ulgę i spokój. Pierwszy raz podczas czytania PC Dramy spotykam się z sytuacją, że tekst oryginalny „przeczytany” został poprzez inny tekst, jak w pełnowymiarowej inscenizacji. Z pewnością działa to w tym przypadku na korzyść czytania, bo całość nabiera głębi, której bez asysty tekstu biblijnego można by nie dostrzec. Jednak sporo to też mówi o sztuce Berg, która poraża swoją bezkompromisowością i radykalnością. Wymusza też wręcz reakcję inscenizatora, przekonując przy okazji, że tkwi w nim duży potencjał sceniczny.

PC Drama. Dobrze się kłamie w dobrym towarzystwie

Historia zatoczyła koło. Piętnaście lat temu w Sali Suwnicowej Klubu Żak zorganizowano pierwsze czytanie performatywne cyklu PC Drama. Mało kto wtedy wiedział co to tak naprawdę jest. Pewny tego nie był również inaugurujący cykl czytań Waldemar Raźniak, który wystawił sztukę Iwana Wyrypajewa „Taniec Delhi”. Jubileuszowe poniedziałkowe czytanie PC Dramy ponownie wyreżyserował Waldemar Raźniak, znowu biorąc na warsztat tekst Iwana Wyrypajewa. Sztuka „Letnie osy kąsają nawet w listopadzie” (przekład Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej) napisana jest w typowy dla autora sposób z nutą cynizmu i szyderstwa, ale i wielkiego, głęboko humanistycznego zrozumienia ludzkich potrzeb, pragnień czy słabości. Wyrypajew nie poprzestaje na drugim dnie, bo odniesień i gierek z odbiorcą zawarł w tym tekście znacznie więcej.

Poznajemy trójkę bliskich przyjaciół: Robert i Sara są małżeństwem z kilkuletnim stażem, Donald to wieloletni przyjaciel domu. Ich z pozoru niegroźna konwersacja zatacza coraz szersze kręgi absurdu i doprowadza do zachwiania w posadach świata, w którym bohaterowie funkcjonują. Wszystko zasadza się na nietypowym sporze – zarówno Sara, jak i Donald upierają się, że brat Roberta Marcus spędził miniony poniedziałek w ich towarzystwie. Z relacji małżonki Roberta wynika, ze jego brat był w poniedziałkowy wieczór w ich domu, natomiast według Donalda to niemożliwe, ponieważ od niedzieli wieczorem do wtorkowego poranka Marcus gościł u niego i jego żony Marty. Robert przyjmuje rolę śledczego – detektywa amatora, który usiłuje rozwikłać tę zagadkę i wybrać stronę, której bardziej wierzy. Gdy jest już przekonany, że poznał prawdę, a argumenty jednej ze stron konfliktu są niepodważalne (jak telefoniczne wyjaśnienia ze strony Marcusa), druga strona sięga po kolejne „dowody” w sprawie („zeznania” Marty oraz Gertrudy – zaangażowanej we wspólnotę religijną sąsiadki). Nawet gdy wydaje się, że kwestia obecności lub nieobecności Marcusa zostaje wyjaśniona, a na jaw wychodzą sprawy dużo wyższej rangi (aborcja, zdrada małżeńska, kanibalizm) bohaterowie nieoczekiwanie wracają do osi swojego sporu i konflikt wybucha ze zdwojoną mocą.

Dowcip, doskonale wychwycony przez znającego Wyrypajewa od lat Waldemara Raźniaka, polega między innymi na tym, że sprawom błahym i kompletnie nieistotnym postawiono znak równości z kwestiami fundamentalnymi – jak kryzys życiowy Donalda poparty myślami samobójczymi, czy niewierność Sary związana z poczuciem niespełnienia i wygaśnięciem uczucia do męża. W tekście Wyrypajewa mają one podobną lub mniejszą wartość niż paląca kwestia tego kto mówi prawdę o poniedziałkowym popołudniu Marcusa. Widz długo podąża za bohaterami i tym swoistym ping-pongiem na rację. Dlatego kolejne wolty, skutecznie gmatwające sytuację bohaterów, coraz bardziej irytują. Można jednak przyjąć zupełnie inny tok myślenia, sprowokowany choćby przewrotnym tytułem – „Letnie osy kąsają nawet w listopadzie”. Tytuł ten, chętnie powtarzany przez bohaterów, jest oczywistym nonsensem, bo osy żyją od dwóch do czterech tygodni. Fikcyjny jest także cytat wiersza, będącego mottem sztuki. Wreszcie w didaskaliach bohaterowie noszą inne imiona niż te, którymi się do siebie zwracają. Wszystko to, włącznie z wytłumaczeniem Roberta podczas licznych rozmów telefonicznych (z być może także fikcyjnymi bohaterami – Marcusem, Martą i Gertrudą, bo przecież jako widzowie ich nie słyszymy), że palą marihuanę i dlatego się wygłupiają, otwiera perspektywę gry towarzyskiej, w której spór o przekonania na zasadzie „słowo przeciw słowu” jest jakimś perwersyjnym punktem wyjścia. Na szczęście żadnej z tych perspektyw Waldemar Raźniak nie zamyka, pozostawiając odbiorcom czytania szerokie pole do domysłów czego tak naprawdę są świadkami. Na scenie dobrze współpracuje ze sobą aktorskie trio: Piotr Michalski (Robert), Grzegorz Wolf (Donald) i Sylwia Achu (Sara). Do dyspozycji mają cztery krzesła. Jedno z nich jest odwrócone i zajmowane przez Roberta, gdy opuszcza towarzystwo by potwierdzić lub podważyć w swoim mniemaniu wiarygodność kolejnych rewelacji Sary czy Donalda. Obaj wyraźnie starsi od Sary mężczyźni ochoczo brną w coraz bardziej niewiarygodne scenariusze. Ona wydaje się twardo stąpać po ziemi i stara się hamować przyjaciół w tych zapędach, odwołując przy tym do rozsądku Roberta. Jednak to do niej należy najbardziej zaangażowany, podszyty fanatyzmem religijnym, pełen ironii i zawoalowanego szyderstwa monolog o dramacie współczesnych kobiet, cierpiących na nadmiar wolności przy wyborze partnera (co utrudnia znalezienie takiego, któremu z pełnym oddaniem i podporządkowaniem można służyć, co było dużo prostsze, gdy kwestia wyboru należała do Boga). Achu wypowiada ten płomienny manifest patriarchatu z mikrofonem w ręce, wprost do publiczności, praktycznie na jednym wdechu. Jednak to Robert, bohater sprawiający momentami wrażenie ogłuszonego wypowiedziami swoich najbliższych, robi najlepsze wrażenie, choć trzeba przyznać, że Michalski często gra podobnych bohaterów – niejednoznacznych, życiowo złamanych, skrywających tajemnicę lub dojrzewających do niewygodnej prawdy, która rozsadza jego dotychczasowe życie. Udanie rolę dociekliwego, impertynenckiego i pozbawionego cienia taktu czy wyczucia Donalda kreuje też Grzegorz Wolf. Zaś Sylwia Achu często gra niewerbalnie – mową ciała i wyrazem twarzy. W „Letnich osach…” wyczuwa się, że ze światem bohaterów jest coś nie tak, że katastrofa jest tuż za rogiem i za chwilę nieuchronnie wszystko się rozpadnie. A może to jedynie konwencja, zabawa trójki zblazowanych ludzi, którą puentuje nieoczkiwane pojednanie i coś na kształt orgii? Ten dysonans poznawczy i pełną niuansów wieloznaczność sztuki Iwana Wyrypajewa bardzo dobrze oddał w jubileuszowym czytaniu Waldemar Raźniak, której jedynie motywy muzycznie dobrał nieco pretensjonalnie, czyniąc z nich momentami ciało obce wydarzenia. Jednak czytanie wzbudziło duże emocje również podczas rozmowy z artystami moderowanej przez Annę Jazgarską i świetnie domknęło klamrą pierwsze (i oby nie ostatnie!) 15 lat PC Dramy.